wtorek, 8 października 2013

Epilog

 Nigdy

“The loneliest people are the kindest. The saddest people smile the brightest. The most damaged people are the wisest. All because they do not wish to see anyone else suffer the way they do.”
- Autor nieznany

Szybki rozwój wydarzeń powodował u mnie spóźnione reakcje i niewłaściwe ustosunkowanie się do bodźców zewnętrznych. Wzrok zawieszony miałem na Sakurze. Możliwie, że został on w tajemniczy sposób do niej przytwierdzony, a oskarżałem o to miłość; to zwodnicze uczucie.
Sakurę ogarnął szok. Zbladła momentalnie, co wyglądało jakby przepływ krwi do jej głowy został odcięty. Patrzyłem jak powoli się cofa, patrzyłem jak strzela oczami na boki, finalizując reakcje na dziecku, którego uwięziono w chuście do noszenia niemowląt i przytknięto do mojego torsu.
Wisiała nad nami napięta i trudna do zniesienia cisza. Winien byłem skoncentrować się na Renie, jednak uznałem, że jedno ostrzegawcze spojrzenie przy efektownym wejściu było w zupełności wystarczalne. W każdym razie Akashi przejął pałeczkę i zjawił się pomiędzy nami, z precyzją lądując na czterech łapach.   
 - Męska niańka przybyła na ratunek!
Wtedy Sakura odzyskała głos:
 - Satoshi? C-co wy tu robicie? – zapytała go.
 - Przecież powiedziałem! To jest ratunek, Senpai!
 - Nie potrzebuję ratunku – najeżyła się i wydęła usta tradycyjną metodą. Kiedy wreszcie podchwyciłem jej spojrzenie, zrobiła minę przydybanej na zdradzie żony. – Sasuke, ja nie zamierzałam… - Celowo zawiesiła głos, łudząc się, że nie będzie musiała poruszyć tematu niespełnionego pocałunku. Postanowiłem jej tego nie ułatwiać, chociaż stawiała opór w walce z natrętnym Renem i odwlekała pocałunek. W ciszy czekałem na ciąg dalszy, do którego brakowało Sakurze śmiałości. – Ja… Ren… to przyjaciel… nikt więcej. Ale on planuje…
 - Tak, tak! – Moją wścibską taktykę szlag trafił, gdy głos zabrał Akashi. Wyglądał na znużonego. – Dramatyczne odejście nieszczęśnika, który zakochał się w przyjaciółce. To całkiem zrozumiałe. I… - tu zrobił pauzę, zerkając na milczącego dotąd Rena. – jak najbardziej prawidłowe – dokończył.
Sakura potrząsnęła głową, jakby próbowała wyrzucić z siebie istotę tych słów.
 - Jak to? Wiecie o wszystkim?
 - Od piętnastu minut.
Niech będzie. Raz czy dwa spłynęła na mnie fala współczucia wobec Rena, lecz decyzję o opuszczeniu Liścia uważałem za zdatną, jeżeli nie najzdatniejszą. Sterowanie życiem Sakury, naśladowanie ojca, kaprysy na misjach i niechęć do zestrojeń z resztą towarzystwa były tylko niewielką cząstką sytuacji, dzięki których wydedukowałem ile dobrego przyniesie nam jego odejście. To byłoby ciut niekomfortowe; żyć w jednym miejscu, mijać się na ulicach, być na językach całej Konohy... i brnąć przez to wszystko, znając prawdziwe uczucia tego chłopaka.
Ren robił wrażenie zranionego, ale otaksował mnie z lisim uśmiechem.
 - A jednak dobrze było wykorzystać tę blondyneczkę. Może zdążę jej pogratulować.
 - Mówisz o Ino? – wtrąciła skołowana Sakura, a gdy Ren potaknął, ta emocja ewoluowała we wściekłość. – Powiedziałeś jej, że odchodzisz?
 - Żeby tylko – mruknął pod nosem Akashi.
Jednak jego przyciszony głosik nie umknął Sakurze. Spojrzała wpierw na mnie, orientując się ile rozumiem z całego zamieszania, a gdy dotarło do niej, że jest jedyną niedoinformowaną częścią zbiorowiska, to ja zostałem napadnięty przez jej agresję.
 - Dlaczego coś przede mną ukrywasz? – Głos wzmocniła wyrzutem, sprawiając, że od razu zmiękłem. – Czy jest jeszcze coś czego nie wiem o swojej przeszłość? Coś, co ukrywali nie tylko Naruto i Ren, ale także ty?
 - Nie – odpowiedziałem.
Satoshi z chichotem pomajtał nogami. W trakcie naszej podróży do tego punktu, bardzo rozentuzjazmowała go osiągalna przez shinobi prędkość. Chyba uzmysławiał mi, że ma ochotę na więcej.
Zachwyciłem się pierwszym zrozumiałym przekazem syna, niecierpliwiąc tym Sakurę.
 - Wyjaśnij mi to wszystko, proszę. Od niedawna szczerze nienawidzę tajemnic i nie zniosę kolejnej dokładki.
 - To moja sprawka – Ren przemówił, gdy otwierałem już buzię. – Chciałem ułatwić wam życie w Liściu, Chibi. Naruto uświadomił mi wczoraj jak wiele nieprzewidzianych konsekwencji pociągnie za sobą mój wybór.
Akashi zdecydował się to uściślić, zdeprymowany tłumaczeniami Rena:
 - Gbur nie mógłby przecież ot, tak stać się ojcem. Tym bardziej, że każdy mieszkaniec Konohy przekonany jest, że to dwójka przyjaciół poleciała w tango przez alkohol.
Sakura leciutko podcięła mu przednie łapy, w związku z czym Akashi rąbnął pyskiem o nawierzchnię rzeźby Minato Namikaze.
 - Nie musisz być taki dosadny, jasne?
Zamiast się wkurzyć, podle zarechotał.
 - Wybacz, Senpai, ale to mnie niezwykle śmieszy.
 - Co? – zassała powietrze.
 - Sama zobacz! Zanim w wiosce pojawił się gbur, była sobie szurnięta rodzinka, która miała bachora, choć nigdy nie uprawiała seksu. A teraz? Jest nowa rodzinka, i owszem, mamusia i tatuś poznali tajniki płodzenia, ale żaden z nich tego na pamię…
Salwę śmiechu zakłóciłem osobiście, wymierzając w kocura kopniakiem. W odróżnieniu od Sakury, nie zachowałem umiarów, a Akashi sturlał się po rzeźbionym nosie, wołając dramatycznie krzykiem, który z sekundy na sekundę tracił na swym natężeniu. Zwierzak najprawdopodobniej leciał w dół jak rozpędzona asteroida.
 - Sasuke! – zganiła mnie Haruno. Przez jej zbulwersowany głos przedzierał się strach. – Przesadziłeś! A co jeśli on…
 - Jest kotem. Ma dziewięć żyć.
 - W kreskówkach!
Satoshi odsłonił w uśmiechu bezzębne wnętrze jamy ustnej. Najwidoczniej rozpoznawał już określenie programów telewizyjnych, a wspominka o nich pozytywnie na niego wpływała.
Sakura gniewała się jeszcze pięć sekund – dłużej nie dała rady, parskając śmiechem.
 - Ja żyję! – usłyszeliśmy krzyk, który parokrotnie zawtórowało echo. – W razie jakby kogoś to interesowało.
Rzuciłem okiem na Sakurę, a ta odetchnęła z ulgą.  
 - Całe szczęście – wyszeptała zbita z pantałyku, zupełnie jakby ją samą zaskoczyła jawna troska. Później przywołała się do porządku i zaatakowała mnie dwoma szmaragdami. – Sasuke, powiedz mi wreszcie co Ino ma z tym wszystkim wspólnego.
 - Dużo papla! – padła odpowiedź. Bynajmniej nie z moich ust.
Przeklęty koci słuch.
Sakurze to nie przeszkodziło. Zdobyła okazję, by uzyskać resztę informacji.
 - Co w związku z tym?
 - Ten typ, którego nie lubię powiedział jej prawdę! Ujawnił twoją przeszłość z gburem i poprosił, żeby w miarę możliwości rozniosła to po wiosce, zmieniając ciut wydarzenia. Ren skazał się na opinię zdrajcy i oszusta, a ciebie skazano na opinię głupiutkiej kobiety, która w skutek tragicznego wypadku straciła pamięć. Ot, cała historia.
Na parę chwil Sakura pogrążyła się w ciszy. Z rozdziawioną buzią trawiła fakty, a zafascynowane dotąd spojrzenie stało się ostrożne i nieufne… padając na Kanoe. Całe szczęście, tym razem byłem bezpieczny.
Nagle ją olśniło. Wlepiła wzrok w pustkę, dając nam do zrozumienia, że kontynuuje pozyskiwanie szczegółów od Akashiego, który najprawdopodobniej wczepił się pazurami gdzieś na dolnych fragmentach rzeźb. Wyobraziłem sobie jak dynda na wietrze.
 - To kłamstwo! Rozmawiałam dzisiaj z Ino i nie pisnęła o tym słowa. Jest moją przyjaciółką, z łatwością poznam, kiedy coś przede mną ukrywa!
 - Wtedy nie miała o niczym pojęcia.
 - Jak to?
Ren przemówił, nim Akashi zdążył odkrzyknąć Sakurze:
 - Skoro taka z niej pleciuga, nie wierzę, że nie pochwaliła ci się karteczką.
 - Karteczką – bąknęła bezmyślnie, nie czyniąc z tego nawet pytania. Po króciusieńkim namyśle wpadła na pierwszy trop: – List! List od tajemniczego wielbiciela?
 - Poważnie? – Ren z rozbawieniem uniósł jedną brew. – Tak to potraktowała?
Jednak Sakura nie chciała rozwodzić się nad znaczeniem wiadomości dla Ino. Przeszła do konkretów:
 - To ty… Ty jesteś autorem?
 - Musiałem zainterweniować.
 - Wyjawiając Ino moje najskrytsze sekrety bez uzgodnienia tego ze mną? – wściekła się.
Przyglądałem się Renowi spode łba, a jego postawa – obojętna i bezduszna – dała mi do myślenia. Widocznie decyzja o odejściu była jednoznaczna z utraceniem troski o własną reputację w oczach Sakury.
Patrzył na nią z nostalgią, z czymś co w końcu zacząłem przyjmować jako otępienie. Wyglądało to tak, jakby Ren miał chęć wreszcie wydostać się spod przytłaczających go pytań i oskarżeń, przekroczyć bramy Konohy i poczuć się wolnym. Jeżeli tkwiły w nim zalążki przygnębienia, unicestwił je lub zamaskował.
 - Chcę, żebyś miała szczęśliwe życie w wiosce – powiedział, niwecząc dotychczasowe milczenie. – Plotki utrudniałyby wszystko w znaczącym stopniu. Wiesz doskonale o czym mówię. Ino i twoi znajomi zadbają o to, żeby wszystkich powiadomić. Wiadomość rozniesie się szybciej, niż możesz to sobie wyobrazić, Chibi. Oczywiście to ja jestem tym złym. Musiałem to zrobić. Inaczej Satoshi nie dorastałby w odpowiednich warunkach. Czy jest moim synem, czy nie, spędzałem z nim mnóstwo czasu i będę się o niego troszczył. Wybaczcie, ale nie miałem wyjścia. Mieszkańcy rozpętaliby piekło. Dopiero czerwone oczy klanu Uchiha przemówiłyby ludziom do rozumu, choć i tak snuliby własne wersje zdarzeń.
 - Sharingan – wymsknęło mi się.
Ren zmarszczył czoło.
 - Co?
 - Sharingan – poprawiłem go, tym razem głośniej. – Tak fachowo nazywają się czerwone oczy, o których wspominałeś.
 - Wszystko jedno – Z dołu wtrącił się znudzony do cna ton głosu Akashiego, a analizując wzrok Rena, stwierdziłem, że byłby skłonny wynagrodzić kocurowi tę uwagę w oklaskach.
Sakura cicho prychnęła.
 - To ja chciałam jej wszystko opowiedzieć. Spotkałeś się z nią, i co? Jakim cudem wyjaśniłeś wszystko w godzinkę? Pamiętam, że wychodziła niewiele przede mną.
 - Nie martw się, Chibi. Zostawiłem ci pole do popisu! A. Nie tylko Ino przedstawiłem uszczuplony plan zdarzeń. Zaprosiłem również Saia, Kibę i tego wariata z krzaczastymi brwiami.
Oho, ktoś okradł słownik Uzumakiego.
 - Uchiha! – Ren wbił we mnie domagające się pomocy spojrzenie. Zbyt surowe i zbyt nakazujące. – Teraz ty wyjaśnij jej resztę. Rozumiem, że wszystko poszło po mojej myśli, a Ino, Hinata, Naruto i Satoshi należycie cię przywitali?
 - Dobra – westchnęła Sakura. – Nie wiem o czym mowa, więc będę głupio się uśmiechać i kiwać głową. Wy tymczasem ustalicie wreszcie kolejność streszczeń. Co wy na to?
Przewróciłem oczami.
 - Zaraz wszystko ci wytłumaczę.
 - Mam nadzieję. Jeżeli jeszcze raz postanowicie oszczędzić mi wtajemniczenia w jakiś sekret, nawet najdrobniejszy, uciekam z Satoshim gdzie pieprz rośnie. Z daleka od Kyori, Shirizoku i gadającego kocura.
 - Hej! – żachnął się Akashi. – Egzystuję jako ludzka dusza. Tylko ciało jest niewłaściwe.
Nie cierpiałem sytuacji, w których trzeba było walczyć z nasuwającym się uśmiechem. Czułem jak drgają mi kąciki ust. Chociaż finalnie odegnałem przejaw dobrego nastroju, niewątpliwie zdradził mnie cień szczęścia, przyczajony w oczach.
Przebiegłem palcami po lewym policzku Sakury. Musnąłem go subtelnie, a ona zadrżała, zbita z tropu.
 - Uciekaj gdzie chcesz – rzuciłem do niej. – ale ja znajdę cię wszędzie. Nie uwolnisz się ode mnie… znowu.  
Pomyślałem o Madarze i niebotycznych ilości poczucia zwycięstwa, którą czerpał z odgraniczenia dwójki zdrajców. Nikt nie przewidział, że technika, niegdyś zaklinana i uprzykrzająca, pomoże nam odzyskać zapomnianą miłość.
I jej owoc.
Z podwojoną uwagą słuchałam ich wykładów. Panowie włączali się naprzemiennie do relacjonowania chwil sprzed niespełna godziny. Nawet Akashi wspiął się z powrotem na nos Czwartego, zawdzięczając to swoim pazurkom i wgłębieniom w rzeźbach. No i Satoshi! Ten to miał do powiedzenia najwięcej. Wielka szkoda, że żaden z nas nie odnalazł się w jego bełkocie.
Państwo Uzumaki postanowili kontynuować projekt Wynagrodzimy to wszystko Sakurze i Sasuke, czynnie angażując się w każdy narzucony przez Rena pomysł. W rezultacie zafundowali nam korzystne rozwiązanie. Jeśli wierzyć słowom Akashiego, po moim wyjściu Hinata dołączyła do Ino, świeżo oswojonej z wieścią o rzeczywistym pochodzeniu Satoshiego. Razem udały się w miejsce, którego położenia nikt nie był łaskaw mi zdradzić. Ponoć Sasuke, Akashi, Naruto i Itachi byli tam już na długo przed nimi, a przybycie dziewczyn, Saia, Kiby i Rocka Lee miało stać się dla Sasuke czymś na podobieństwo niespodzianki.
 - To było pokręcone – opowiadał ze skrępowaniem. – Buzię im się nie zamykały. Inni byli oburzeni, drudzy uznali to za bajkę, a jeszcze inni odważyli się mi pogratulować.
Czyn tego ostatniego zazębiał się z naturą Saia. Domyśliłam się, że to on zdusił w sobie pretensje i przejawy zdziwienia, choć było prawdopodobne, że w ogóle takowe go nie dosięgnęły.
 - No i dostałem to. – Sasuke naciągnął pas  chusty dla niemowląt. – Jako prezent od Naruto.
Najpierw skomplementowałam tę unowocześnioną aparycję. Sasuke naprawdę wyglądał jak świeżo upieczony ojciec. Dopiero po stłumieniu jego nadąsana, wynikającego z ślicznych szkarłatów na policzkach, zapytałam:
 - Hinata zabrała tam Satoshiego?
Potwierdził to skinięciem, pozwalając Akashiemu mielić jęzorem. A zatem Ren znów postanowił ingerować w moje życie, a jego głównym motywem było zapewnienie mi dobrego startu. Startu życia, w którym będzie go brakowało.
Odkąd Shirizoku zdradziło nam prawdę, wszystkie scalone doniedawna uczucia, rozszczepiły się na kawałki, a każdy odrębny działał na rzecz innego punktu widzenia.
Jeden kawałek był gotów przebaczyć Renowi, drugi go nienawidził, trzeci kusił mnie, bym należycie go pożegnała, zaś czwarty był w grupce popierających nową wizję rodziny. Rodziny Uchiha. Oblałam się rumieńcem na samą tę myśl. Wolałam nie odgadywać na razie planów Sasuke na przyszłość, ale wspólne dziecko poniekąd łączyło mnie już z elitarnym klanem.
A niech to. Satoshi jest najprawdziwszym Uchihą. W genach panoszy się Sharingan. Realny, krwiście czerwony znak rozpoznawczy wszechpotężnego klanu.
I ja, razem z nim, byłam jego częścią? Och, ten wniosek wprowadził rewolucje w tych porozszczepianych myślach i parę z nich zrewidowało swój światopogląd, akceptując moją miłość do Sasuke.   
Nie uwolnisz się ode mnie…
Nie chcę się od ciebie uwalniać! Przenigdy!
Kiedy wszystko zostało już powiedziane, wpatrywałam się w niego jak w kosztowne i przepiękne malowidło. Przyłapując mnie na tym, nie odezwał się słowem, tylko zaczął elektryzować spojrzeniem. Czy zdawał sobie sprawę jak na mnie działa? Czy wiedział ile wojen stoczyłem z powodu ich obydwóch?
Przekierowałam wzrok na Rena.
Okazało się, że zajęty był taksowaniem Satoshiego. I wnet zrozumiałam! Satoshi odwzajemniał spojrzenie dawnego ojca. Satoshi był dzieckiem. Satoshi nie wiedział jeszcze, że pan, do którego nakazywałam mówić mu „tato”, tak naprawdę nim nie jest. I nigdy nie był. Patrzył na Rena, rozpromieniony, tylko dlatego, że w jego móżdżku zakorzenił się jako osoba znajoma, bliska, niegroźna, trzymająca butelkę w trakcie karmienia i ślęcząca nad jego łóżeczkiem późnymi wieczorami.
Sasuke zmarkotniał, kiedy jego syn wyciągnął rączki do nieprawdziwego ojca.
 - Nie – wydusiłam, delikatnie kładąc na dwie, maleńkie, dwukrotnie większą dłoń. – To nie on, Satoshi. Nie.
Syn łypnął na mnie rozweselony, myśląc, że przymierzam się do nowej zabawy. Jego melodyjny chichot, zamiast nastręczyć mnie szczęściem, przywiódł więcej smutku.
Nie mogłam inaczej, popłakałam się. Być może piętnaście minut temu gniewałam się na Sasuke za sekrety i przekomarzałam z Akashim, ale nagle wypełniły mnie od środka niesamowicie silne i realne wyobrażenia. Niedługo Rena nie będzie, niedługo zmierzę się z przyszłością, niedługo będę musiała nauczyć Sasuke kochać swojego syna, a Satoshiemu wynagradzać brak poprzedniego tatusia. I Akashi! Akashi wciąż był uwięziony. Jego ludzka dusza… Ona pragnęła wolności, powrotu do pierwotnego ciała. Obiecałam mu pomoc, i co? Zawiodłam! Hinata, Ino… praktycznie każda bliska mi osoba zacznie traktować mnie jak nieporadną dziewczynkę, która po amnezji zaczyna życie od początku. Będzie otaczało mnie współczucia, przesadna chęć pomocy, przesadna troska…
Wtedy czyjaś ręka wylądowała na czubku mojej głowy.
 - Jeśli płaczesz przez wizje przyszłości, poradzimy sobie. – Poderwałam głowę i natychmiast olśniła mnie aura pewności roztoczona wokół Sasuke. Satoshi już dłużej nie interesował się Renem, tylko uradowany z okazji, pociągnął parę moich kosmyków.
Bolało, ale objęłam go na tyle, na ile było to możliwe, cichutko szlochając.
Sasuke powiedział coś jeszcze:
 - A jeśli płaczesz przez odejście Rena, teraz masz najlepszą okazję, żeby się z nim pożegnać.
 - Boję się przyszłości – wyszeptałam, świadoma, że jest to spóźniona odpowiedź na pierwsze poręczenie Sasuke. – Boję się, że jest już za późno. Boję się, że życie da nam w kość. Że nie pozwoli skorygować wcześniejszych błędów. 
Poczułam jego wargi na swoim czole. Nie ucałował go, tylko bez powodu przytknął tam usta. Oczami duszy widziałam jak powolutku przymyka oczy i uspokaja nas obydwóch. On krzepił się w myślach, a mnie w zupełności starczała sama jego bliskość.
 - Nie potrzebujemy na to niczyjej zgody. Sami decydujemy o swoim losie – rozluźnił się.
Zlokalizowałam w sobie odwagę, użyłam jej i położyłam dłoń na jego policzku, jednocześnie odstępując w tył. Potem rozpoczęłam wędrówkę ręką i błądząc nią w kruczoczarnych włosach, nie odrywałam wzroku od bystrych oczu Sasuke, którymi mnie świdrował.
 - Chyba za dużo ostatnio płaczę – odezwałam się.
 - Niektórzy mówią, że płacz niczego nie załatwi, a inni sądzą, że należy wypłakać się ze wszystkich łez, bo ten sposób pomaga oswoić się z bólem. Wybierz, do której części ludzi należysz, a ja się dostosuję.
 - A który ze sposobów ty preferujesz?
 - Żaden.
 - Hm? Dlaczego?
 - Mam swój własny – oznajmił, rozbrajając mnie olśniewającym uśmiechem. Ledwie zauważalnym, szczęśliwym… Zamarzyłam sobie, żeby był on zarezerwowany specjalnie dla mnie.
Oprócz tego życzyłabym sobie, aby moja ciekawość osiadała gdzieś głębiej, tak żeby trudniej było jej wyleźć z ukrycia. Teraz Sasuke ją sprowokował, nie podejmowałam walki. Zresztą, po co?
 - Opowiedz mi o nim – poprosiłam.
 - Płacz ile potrzebujesz, ale rób to w samotności, by nie pokazywać innym ludziom swoich słabości.
Rozważyłam jego słowa, od razu domyślając się, jak często Sasuke stosował tę metodę.
Kiedy znikąd padł na nas cień, z początku pomyślałam, że słońce uciekło już za linię horyzontu. Zerkając w bok, napotkałam parę tęczówek w kolorze miodu, które wpatrywały się we mnie z konsternacją.
 - Na mnie już czas. – Ren był zły. Wyraźnie sugerowały to zamknięte w pięści dłonie i nastroszone brwi. – Od dzisiaj nie będziesz już miała powodu do płaczu. Już wszystko jest dobrze. Wszystko, co złe się skończyło.
Stanęłam mu naprzeciw, równie zamotana w całokształcie naszej relacji. Chciałam go uściskać i nie chciałam jednocześnie dotykać. Ta sprzeczna kombinacja doprowadziła mnie do krańcowej wściekłości. Ren odebrał to jako sygnał i uznał, że nie może liczyć już na nic więcej. Przynajmniej nie z mojej strony.
 - Ren – powiedziałam szybko, biorąc głęboki wdech. – Życzę ci szczęśliwszego życia. Bez zmartwień, niebezpieczeństw, tajemnic. Życzę ci wspaniałej ukochanej i jestem pewna, że szybko ją sobie odnajdziesz. Uwierz mi. Zauroczą ją twoje talenty. Możesz nawet zastosować ten sam patent, który podziałał na mnie. Myślę, że większość kobiet się rozpłynie.
A ty się rozpływałaś? 
Miałam w sercu taki maleńki płomyczek nadziei. Może o to zapyta! Może zrobi to z szelmowskim uśmiechem, a potem jeszcze raz muśnie czubek mojego nosa!
Ale Renowi nie było do śmiechu.
 - Bądź ostrożny, proszę – podjęłam. – Niech chęć znalezienia mieszkańców twojego miasta cię nie zaślepi. Uważaj, bo nie wszyscy ludzie są szczerzy i uczciwi. Wracaj do mnie czasem, dobrze?
 - Dobrze – rzucił szorstko.
Rozczarowana jego podejściem, stwierdziłam, że warto pójść tym śladem i nie robić z rozstania dramatu.
Milczenie mi się dłużyło, a Ren tylko beznamiętnie się we mnie wgapiał.
 - To wszystko, co chciałam powiedzieć.
 - A więc żegnaj, Sakura.
Skołował mnie jego niziutki skłon i dźwięk własnego imienia. Potem Ren odwrócił się na pięcie i zaczął ekspresowo maszerować w stronę koniuszka nosa Czwartego. Czymże go zdenerwowałam? Przedtem relacjonował wydarzenia z cynicznym uśmieszkiem, a przy dzisiejszym powitaniu zachichotał tak, że byłam gotowa zatracić się w jego objęciach. Zbyt uparta i przepełniona dobrymi myślami, powiedziałam sobie, że lada moment wróci do mnie migiem, zamknie w uścisku, zaśmieje się, pożegna, przysięgnie, że będzie tęsknił i że wróci.  
Lecz wszystkie z moich pewniaków już wkrótce sprawiły mi zawód. 
Odwróć się. Ren, odwróć się!
Nie zrobił tego.
Niedbale ześlizgnął się z nosa, zniknął mi sprzed oczu. Usłyszeliśmy świst przecinanego powietrza, a potem uspokajające dźwięki pulsującej chakry. Platforma. Ren wykreował dla siebie platformę, by sfrunąć w dół. Do ostatnich chwil wierzyłam, że powróci na swoim latającym dywanie i zaprosi mnie na ostatnią wycieczkę. Do ostatnich chwil…
Niebawem nie zostało już nic; nadzieje prysły.
Nie demaskowałam przed Sasuke swojego osłupienia. Stałam nieruchomo, gapiąc się w punkt, gdzie chwilę temu błyszczały surowe oczy mojego przyjaciela.
 - Sakura… - Uchiha lekko potrząsnął moim barkiem. Mamroty Satoshiego stały się dla mnie szelestami w tle. – Sakura! - Tym razem szarpnięto mną mocniej.
 - Nie – stęknęłam. – On odszedł… Tak bez niczego… Zostawił mnie.
 - Hej, posłuchaj…
 - Diabli wiedzą, kiedy wróci do wioski.
Zdusiłam w sobie następne wersy litanii, ponieważ Sasuke zjawił się przede mną i zasnuł następnym cieniem.
 - On płakał. – Jego głos był podejrzanie miękki. Gdy wybałuszyłam oczy, spiął się w widoczny sposób. – To dla niego ciężkie, Sakura. Chciał mieć za sobą to pożegnanie. Szybko skoncentrować się na świeżym celu i zacząć go realizować bez zaprzątania sobie głowy tym, co opuścił i zostawił w Liściu.
Wyjrzałam zza bariery, jaką tworzyła postura Sasuke z myślą, że ujrzę tam zanoszącego się płaczem przyjaciela. Zachowanie było zbyteczne, bo w rzeczywistości Ren wznosił się już nad Konohą i prawdopodobnie planował uporać się z resztą sprawunków, które trzymały go w wiosce.
 - Jesteś tego pewien?
 - Jestem – potwierdził Sasuke. – Widziałem łzy w jego oczach, kiedy się odwracał.
Bezmyślnie rozłożyłam przed Satoshim drżącą dłoń, a on objął rączką mój kciuk.
 - Sakura? – Interpretacja min Sakury nigdy nie stanowiła dla mnie kłopotu, ale tego dnia  musiałem dołożyć większych starań do pomyślnego przetworzenia. Obwieściłem rzecz, na którą, jak sądziłem, zareaguje świeżym potokiem łez, tymczasem twarz Haruno była pełna rezerwy, choć później zauważyłem, że coś zakłóca doskonałość jej opanowania.
 - Oczekują nas na górze – odezwałem się znów, zawczasu zachowując środki ostrożności.
 - Więc chodźmy – uśmiechnęła się. – Nic tu po nas.
Akashi obrzucał ją przezornymi łypnięciami, krocząc w stronę strzelistego wzniesienia. Od równego gruntu na szczycie góry, dzieliła nas skalista ściana, którą musieliśmy pokonać, polegając na chakrze.
Zauważyłem jak stopy i dłonie Sakury rozświetla subtelna, zielonkawa poświata. Oniemieliśmy z kocurem, gdy bezceremonialnie nas wyprzedziła, nie odwracając się nawet raz.
 - Senpai, czekaj! – Akashi chciał ją doścignąć, ale powstrzymałem go syknięciem. – Dlaczego? – oburzył się.
Sakura dotarła do początku pionowej przeszkody i przytwierdziła do niej wewnętrzne części dłoni. Gdy myślałem już, że zacznie wspinać się jak małpka, zwiesiła głowę, wstrząśnięta konwulsjami.
Akashi zerknął na mnie dociekliwie.
 - Chyba nie wszystko jest w porządku – ściszył głos do szeptu.
Podszedłem bliżej dziewczyny w towarzystwie Satoshiego, który miętosił w rączce kawałek chusty.
Zaniepokojona szelestem Sakura odwróciła się za siebie.
 - Ja wcale nie płaczę – jęknęła, dostrzegłszy mnie. – Ja… wcale nie płaczę.
Ręką osłaniała dolną partię twarzy, choć z oczu cisnął się jej strumień łez. Przesycone smutkiem i tęsknotą spojrzenie świdrowało mnie tak wnikliwie, że w którymś momencie stwierdziłem, iż dzielę ten ból razem z nią.
Pokonałem oddzielające nas metry, zgarnąłem skołtunione włosy z jej twarzy, objąłem Sakurę w talii, troszczą się także o godziwą przestrzeń dla Satoshiego, a potem, prowadzony tajemniczą siłą sprawczą, przewiesiłem szyję przez jej brak, przykładając swój policzek do policzka Sakury.
Doceniła ten gest. Szlochając, przeczesała moje włosy i podparła ciężar głowy.
 - Kocham cię, Sasuke Uchiha. – Głos przy moim uchu zabrzmiał jak słowiczy śpiew. Słuchałem go z zamkniętymi oczami.
Instynktownie wyczułem, że gdzieś w pobliżu krąży Akashi.
 - O rany, rany… - wypuścił z siebie powietrze. – Wasza historia rzeczywiście jest zamotana i komicznie absurdalna, ale odkrywanie jej ciągu było dla mnie prawdziwą przyjemnością w waszym towarzystwie – powiedział, niby ot, tak, pomimo tego wiedziałem, że kryją się za tym słowa wdzięczności i uznania.
 - Nie ma za co – burknąłem stłumionym przez lico Sakury głosem.
A to ci niespodzianka. Byłem ojcem. Miałem przy swoim boku kobietę, która wydała na świat mojego syna. Kochała mnie, a ja kochałem ją. Brzmi zbyt szczęśliwie i bajecznie, bym mógł podporządkować to do kategorii scenariuszy przeznaczonych dla Uchihów. A jednak. Lata upiornych wydarzeń, traum, nieszczęść, odwetów i walk wreszcie zostały czymś wynagrodzone.
Jakimś cudem zasłużyłem na to wszystko.
I mam zamiar to chronić, bezwarunkowo, całym sobą, do końca życia. Nigdy już nie pozwolę, żeby ktoś skradł mi Sakurę, wymazał Satoshiego, przeinaczył moje życie i ogłupił. Nigdy.

4 miesiące później
Nie wolno było mi się spinać, jeszcze nie teraz. Chciałam, żeby przyjęła mnie jako życzliwą i ciepłą osóbkę. Sasuke pomógł mi przebrnąć przez schody ganku, mając na uwadze moje luki w orientacji, za które odpowiedzialne były czółenka. Tak, Ino mnie zwerbowała, przekupiła bajeczką, że roli matki przysługuje właściwy image.   
Podniosłam wzrok, a przyjezdni właśnie przestąpili bramkę ogrodzenia domu i zaczęli kierować się deptakiem w naszą stronę. Reszta ferajny zebrała się na werandzie. Gościa oczekiwano niecierpliwie ze względu na jego wartość w przeszłym życiu Sasuke i moim. Puściłam znajomym farbę godzinkę temu, a wszystko przez ożywienie poalkoholowe. Było one jednak krótkotrwałe i nawet olbrzymia ilość sake nie umorzyła stresu.
Akashi ożywił się pierwszy. Naruto nie zdążył nawet przemówić swoim oficjalnym tonem, a kocur już poderwał się do biegu i wskoczył w ramiona przyjaciółki, przywołując jej imię.
 - Witajcie. – Potem Uzumaki dał upust swojej urzędowości. Choć nie opatulał go charakterystyczny płaszczyk, przyjaźnie rozłożone ręce i władczość widoczna na twarzy natychmiast uświadamiały rozmówcy o jego statusie społecznym. – Cieszę się, że przyjęliście naszą ofertę. Znaleźliśmy rozwiązanie bez niepotrzebnych konfliktów.
Przyjezdnych było dwóch, ale tylko jeden szczególnie ściągał na siebie moją uwagę. I właśnie zabrał głos:
 - To nie zmienia faktu, że wolałybyśmy wciąż mieszkać na Michigacie. Tam się urodziłyśmy i wychowałyśmy.
 - Michigatta stanie na nogi. To niewątpliwe. Ale potrzeba na to czasu, zwłaszcza, że Tenshi Tomoko miał problemy finansowe, nie mogąc prawidłowo rozregulować płatności – wyjaśnił Naruto.
 - Nie bądź taka niemiła – Tsubaki przywołała siostrę do porządku i przetoczyła spojrzeniem po osobach tłoczących się na werandzie. W końcu jej wzrok padł na mnie i Sasuke. – Kopę lat! Dawno się nie widzieliśmy. Słyszałam, że wiele się wydarzyło.
 - Och, tylko poczekaj aż wszystko ci opowiem – westchnął ostentacyjne Akashi i przytulił łeb do piersi dziewczyny. Tsubaki pogłaskała go pieszczotliwie po grzbiecie, a ja poczułem ukłucie zazdrości. Kociak zawsze niechętnie pozwalał pielęgnować się na zwierzęce sposoby.
 - Cześć – bąknęłam nieelegancko. Byłam potwornie skrępowania tym spotkaniem. Przywitałam też Tanaki, ale nie odpowiedziała mi od razu, zajęta obserwacjami.
 - Księżniczka i książę? – zapytała siostry.
 - Niesamowite, prawda? To o nich opowiadałaś mi każdej nocy.
 - I mieliście amnezję? - Tym razem pytanie adresowano do nas. Sasuke odmruknął jakimś półsłówkiem, a ja przyznałam jej rację zwyczajnym skinięciem. Niezwykłość tej chwili, wyjątkowość, niecodzienność… Byłam niezdolna do wykrztuszenia czegokolwiek. Ta nastolatka zdradziła nam dawniej receptę na dobry związek, pomogła też odnaleźć tyle wejście zamczyska… Była skora poczęstować nas pajdą chleba! Rany!
Czułam do niej niewysławioną wdzięczność. Wiedząc, że nie będę w stanie należycie tego wygłosić, nie zrobiłam niczego pożytecznego tylko przywarłam bliżej Sasuke.
Wyczuł mój strach i lekko do siebie przytulił.
 - A ten dzieciak – Wzrok Tanaki utkwił gdzieś za nami. Nie potrzebowałam się odwracać, wiedząc, że ma na myśli Satoshiego. – jest wasz? – dokończyła matowym głosem.
 - Tak – odrzekłam. – To nasz syn, Satoshi.
 - Satoshi Uchiha – uzupełnił Akashi. – Jest w porządku. Ale lubi ciągnąć mnie za futro. I strasznie często brudzi pampersy.
Tsubaki zrobiła niesmaczną minę.
 - Daruj sobie. 
W tym momencie dłoń Sasuke wylądowała na moich plecach, delikatnie, acz zachęcająco trącać mnie do przodu.
 - Śmiało. – Usłyszałam przy uchu jego szept. – Pamiętaj jak się umawialiśmy.
Zassałam powietrze, zdenerwowana, niepewna i onieśmielona. Znajomi ściśnięci na werandzie zaczęli maglować z Tsubaki tematy dotyczące losów Michigatty i miejsc, do których emigrowali mieszkańcy wyspy. Idea Naruto i Itachiego wreszcie zaczęła się realizować, włączając w projekt nie tylko Konohę, ale także Sunę i Kiri. Kage wiosek zgodzili się przyjąć ludność Michigatty i choć jeszcze część z nich przebywa na wyspie, walcząc o przetrwanie ostatnich dni, byliśmy gotowi podjudzać do współpracy inne wioski. Bliźniaczki Tomoko, dzięki uporowi Akashiego, zostały przetransportowane do Konohy. Od jutrzejszego ranka emigranci mają obowiązek ubiegać się o stanowiska pracy, żeby opłacić zagwarantowane przez władzę mieszkania w kamienicach i domy. Tsubaki zdradziła, że wspólnie z wujkiem zamierzają się do kupna jakieś luksusowej posesji z ogrodami. Tak, Tenshi Tomoko wkrótce wyjdzie z mroków lochu, pod warunkiem, że czynnie udzieli się w ewolucji Ichiraku Ramen, co było stuprocentową sugestią Uzumakiego.
Teraz, po wszystkich zdarzeniach, gdy przyszłość zdawała się być wyraźnie zarysowana i bajecznie piękna, musiałam dopełnić własne cele. Te, które zaniedbałam przez amnezję.
Ruszyłam do przodu, a przyjaciele znieruchomieli i umilkli, tylko Satoshi mamrotał w języku bobasów. Nieświadomie napawał mnie odwagą.
Stanęłam naprzeciw Tanaki i posłałam jej uśmiech, który dwa dni wcześniej ćwiczyłam z Sasuke przed lustrem w łazience. Przekonywał mnie, że jest to moja najskuteczniejsza broń, przynajmniej w zmiękczaniu jego serca.
 - Całą noc zastanawiałam się co ci powiem. Teraz nie pamiętam nawet kawałka z przemowy, którą tworzyłam przed snem – wytłumaczyłam jej, wzdychając. - Chcę ci po prostu podziękować, Tanaki.
Wizerunek Tanaki niewiele się zmienił od ostatniego spotkania. Jej punktem patrzenia dzielił nas ponad rok, moim; parę miesięcy. Niemniej zachowała swój wygląd charakteryzujący znużone księgowe za biurkiem. Miała wykrochmaloną spódnicę do kostek i przedawniony sweterek, chociaż miał on wyjątkowo żywy odcień błękitu. Włosy uczesała w kok, który zbiegał delikatnie na lewą stronę. Ten błąd trochę ją „uniewinniał”, eliminował bezwzględne znudzenie.  
Przy niej prezentowałam się jak zjawiskowa gwiazda wybiegu, co bynajmniej nie sprawiało, że czułam się swobodniej – przeciwnie – miałam ochotę zsunąć ze stóp czółenka i założyć swoje tenisówki. Zamiast eleganckiej sukienki Hinaty z mocno wykrojonymi plecami, mój wybór padłby na zwyczajny ubiór, którego wymagano na misjach. Poza tym dekolt był ewidentnie za duży. Nawet Sasuke protestował, gdy mu o tym wspomniałam. W pogotowiu trzymał dla mnie kurteczkę.
 - Za co dziękujesz? – Tanaki odezwała się dopiero po chwili. Otrząsnęłam się, do tej pory zajęta myślami, a jej uważne oczęta przyglądały mi się spod uchylonych szkiełek okularów.
 - Za pomoc. Dzięki temu odnaleźliśmy tylne wejście do zamku.
 - Iiii? – przeciągnął złośliwie Akashi, świadom tego, że z następna partia podziękowań sprawiała mi najwięcej kłopotu.
 - I… - Spuściłam wzrok. – Za uświadomienie niektórych rzeczy.
 - Jakich? – Akashi znów się wmieszał.
 - Um, rzeczy te dotyczyły związków. Pamiętasz? Kazałaś Sasuke być bardziej szczerym…
 - Pamiętam – przerwała mi, za co byłam gotowa postawić jej pomnik. Najgorsze masz już za sobą, pomyślałam zwycięsko, a Akashi ukrył się między piersiami Tsubaki. Swoją drogą, dlaczego nie reagowała? - Więc między księciem, a księżniczką wszystko jest w porządku?  
 - W najlepszym. – Nie mogłam przestać się uśmiechać. Tego rodzaju uwagi przypominały mi, że mam Sasuke tylko dla siebie. Na zawsze. – Bardzo nam pomogłaś, dziękujemy.
Tanaki wychyliła się w bok, łypiąc na Uchihę.
 - Mam rozumieć, że nie zastosowałeś się do moich rad?
Zaskoczony Sasuke, cofnął się niczym dzieciak oskarżony o spałaszowanie opakowania ciasteczek.
 - Na niego nie ma mocnych – westchnął Akashi. – Jest gburem i nic tego nie zmieni.
 - Nie jest gburem – obroniłam go z myślą o pocałunkach, uczciwych rozmowach, czasie spędzonym na spacerach z wózeczkiem i zabawom z Satoshim.
 - Dla ciebie nie jest gburem.
Niespodziewanie do rozmów wkroczył Itachi:
 - Miłość robi z człowiekiem zadziwiające rzeczy.
 - Czyli jak gbur się we mnie zakocha, przestanie być gburem? – Akashi zinterpretował to… kocim, nielogicznym sposobem, który charakteryzował się mniejszym procentem zrozumienia, niż mój własny. Rozbawiło to dziewczęta na ganku, Naruto uśmiechnął się pod nosem, a mina Sasuke zrzedła. 
 - Nie kręcą mnie zwierzęta.
 - A piętnastolatki? – dociekał Akashi.
 - Hola! Sasuke nie jest pedofilem – powiedział Itachi, patrząc porozumiewawczo na kociaka. Tsubaki uznała, że tak niegrzeczne zachowanie potrzebuje reprymendy i udzieliła mu jej, dzieląc Akashiego po łbie.
 - Przepraszam! – pisnął.
Ale to nie wystarczało.
 - Jak będziesz się tak zachowywał, przekonam tego malucha do miękkości twojego futra – zagroziła mu i kociak przejął się na poważnie.
Dzisiejszy dzień był wyjątkowy pod wieloma względami. Obchodziliśmy pierwsze urodziny Satoshiego, ponadto Hokage wyfantazjował niewiarygodny sposób na celebrację. Tuż przed północą, o godzinie, w której przyszedł na świat mój syn, do nieba wystrzeli seria fajerwerków. Uzumaki uprzednio ostrzegł mieszkańców dzielnicy Awayaki i pochlubił się przywilejami, jakimi dysponował ze względu na status. Mój opustoszały zwykle dom wypełniali najbliżsi; Sasuke, Itachi, państwo Uzumaki, Ino, Sai, Kiba, Lee, pani Kagekee, Akashi i dwa najnowsze nabytki – siostry Tomoko. Oprócz dysput zebranych, w domu roznosiły się apetyczne zapachy. Przyjaciółki zajmowały się pieczeniem owsianych ciasteczek, a ja dbałam z Sasuke o torcik urodzinowy, jednocześnie rozkoszując się zawstydzeniem ukochanego. Uchiha wyglądał tak… niedoniośle z tubką do wyciskania masy czekoladowej i w fartuszku. Efekty końcowe nie sugerowały fachowej roboty, ale znajomi docenili nasze starania, a Satoshi rozgniótł kawałek tortu chciwą rączką i cały się ubrudził.
Dla Tanaki przygotowałam niespodziankę. Zajmując się dekorowaniem torcika, patronowałam w międzyczasie nad pieczeniem chleba. Pajda, którą nam kiedyś proponowano rozczulała mnie i przywodziła na myśl jedną z bliźniaczek. Tanaki przyjęła podarunek z lekkim uśmiechem księgowej, ale słysząc salwy śmiechu ze strony reszty, ten uśmiech się pogłębił, upiększając jej słuszną twarzyczkę. Tsubaki obsypaliśmy wyrazami wdzięczności, a Sasuke, mniej czynny w wyrażaniu podzięki, stwierdził, że dziewczyna może w każdej chwili skorzystać z naszych pryszniców, sugerując się zbliżonym charakterem jej pomocy. Pamiętałam doskonale jak ugaszczała mnie w swojej chatce, niedługo przed inwazją na zamek.
Wydawało mi się, że po świecie nie paraduje osóbka szczęśliwsza ode mnie. Przez cztery miesiące pielęgnowaliśmy nasz związek z Sasuke. Poza tym troszczyłam się o stosunki ojca z synem, a Satoshi nawykł już do stałej obecności Sasuke w naszym domu. Uchiha często spędzał u mnie noce, choć oficjalnie start wspólnego życia miał zadebiutować w zdezolowanej posesji jego klanu.
 - Na razie go odnawiają. W końcu stał nieruszony przez wiele lat i potrzebuje solidnego remontu – wyjaśniał Itachi, gdy Tsubaki zaczęła wdrażać temat. – Szkoda, że nie będziemy dłużej sąsiadami.
Akashi miał na to własną teorię.
 - Gbur nie ma innego wyjścia. Potrzebuje dużo przestrzeni, w końcu zamierza odnowić klan Uchiha, zamknąć Senpai na cztery spusty w domu i nadzorować rodzenie nowych dzieciaków.  
Wtedy tak nagle zakrztusiłam się upijaną herbatą ziołową, że Sasuke musiał odratować mnie ciosami w plecy. Mimowolnie wyobraziłam sobie tę scenkę. Przewrażliwionego Sasuke, dziesiątą z kolei ciąże i jakiś upiorny, przyciasny pokoik, w którym odbywałyby się wszystkie rytuały.
 - No ładnie. Chyba ją wystraszyliście – zauważył Kiba, któremu niewiele brakowało do utraty trzeźwości.
Sasuke mnie uspokajał.
 - Nie jestem taki okrutny.
 - Jedno dziecko na dwa lata powinno być dla niego wystarczalną alternatywą – drażnił mnie Akashi.
 - Nie wiem czy statystyczna Uchiha nadążyłby za tym tempem „pracy”. – Gdy do dyskusji włączył się Sai, dało się poznać jak wiele wspólnego ma on z Akashim, szczególnie w odniesieniu do swoistości dowcipów. Niepewne spojrzenia, których użyczyli mu goście, zamiast ostrzec przed niesmacznością, skłoniły do objaśnień. – Stwierdzam to po długotrwałej izolacji Sasuke od kobiet. Musiał mieć z nimi niewiele do czynienia przez lata spędzone z Madarą, a jak wiadomo potrzeby mężczyzn zaczynają być wyraźnie odczuwalne w którymś momencie rozwoju. Hej. Zauważyliście, że dotychczas przebywał z samymi mężczyznami? Może on wyładował swoje pragn…
Ino pacnęła go w twarz.
 - Dziękujemy ci bardzo Sai za przedstawienie swojego punktu widzenia – wycedziła, upijając kolejny łyk sake.
 - Och braciszku. Oskarżono cię dzisiaj już o dwie rzeczy. – Itachi uśmiechnął się sardonicznie, a ja postanowiłam to sprostować, upojona herbatką.
 - Pedofilia i homoseksualizm. Ktoś ma coś jeszcze do zarzucenia?
 - Ja. – Akashi zgłosił się na ochotnika, leżąc na kolanach Tsubaki. – Gburowatość.
 - Nieczułość – jęknęła Ino.
Hokage dzielnie się wstrzymywał, jednak dosięgnął go mus dopieczenia przyjacielowi. Od razu porzucił czcigodne obycie panującego.
 - Przecenianie swoich umiejętności – oznajmił ubawiony. 
Sasuke drżał już ze wściekłości. Czułam to, wsparta na jego ramieniu. Byłam pewna, że gdybyśmy nie utknęli na sofie, pomiędzy Ino, a Tsubaki, Uchiha dawno poderwałby się na nogi i zwiał z przyjęcia.
Żeby załagodzić ten narastający gniew, ścisnęłam rękę Sasuke, mocniej się w niego wtulając. Chyba zmiękł, głównie dlatego, że jubilat urządzał sobie wspinaczkę po naszych kolanach.
Czując się zobligowana do obrony, powiedziałam:
 - To urodziny naszego syna, a nie lekcja wychowania dla Sasuke.
 - A szkoda. – Tanaki wymownie rzuciła na niego okiem. – Przydałoby mu się.
 - Hej! Denerwujesz mnie! – pogroził jej pięścią, a przestraszona tym gestem Tsubaki, upomniała siostrę szturchnięciem.
 - Uspokój się. Książę jest dobrze wychowany, przystojny, zdystansowany i… zakochany w księżniczce, a przecież o to chyba chodzi we wszystkich baśniach.
Tanaki poprawiła okulary.
 - Na końcu moich opowieści książę zaczął okazywać swoją miłość.
 - Ale ja nie jestem bohaterem twoich opowieści. – Wiedziałam, że Sasuke jest wytrącony z równowagi i najchętniej zaczerpnąłby świeżego powietrza na zewnątrz. Myślałam, żeby mu to zaproponować, ale Tanaki nie odpuszczała.
 - Tylko mówię. To poprawiłoby wasze stosunki. Otwartość to skarb. Piękny skarb – prawiła z nauczycielską żyłką. – Dziękowaliście mi za porady, a żaden nie wziął ich do serca.
Mięśnie Sasuke zrobiły się twarde jak stal. Naprężył je gotów do odszczeknięć, natomiast reszta towarzystwa przysłuchiwała się rozmowom w ciszy i tylko Tsubaki skłonna była ujarzmić siostrzane wywody.
 - Uważasz, że niewłaściwie okazuję swoje uczucia? – zagrzmiał, podnosząc się z miejsca. Już gdy ścisnął moje ramiona, przeczuwałam, że nie skończy się to dobrze. Tanaki skinęła głową, a mną bezlitośnie szarpnięto. – A więc przekonaj się!
I bam! Ukochane, mięciutkie usta przycisnęły się do moich. Zrobiły to gwałtownie, zapowiadając jednocześnie, że prawdopodobnie prędko mi uciekną. A jednak. Kiedy wydawało mi się, że Sasuke zrobi szybki pokaz, on pogłębił pocałunek i wcale się ode mnie nie oderwał.
Zaparło mi dech, byłam zupełnie zaskoczona! Sasuke miał mocno zaciśnięte oczy i przywędrował ręką wyżej, do okolic mojej szyi. Pogładził ją leciutko, na co machinalnie się wzdrygnęłam. Spędzone z nim miesiące dowiodły, że uwielbiałam go całować, ale ta sytuacja była wyjątkowa. Nie śmiałam nawet pogrążać się w ferworze przez wyczuwanie wklejonych w nas par oczy.
 - Sasuke! – Odtrąciłam go, cała zziajana.
Ino tylko pokręciła głową.
 - Szczęściara z ciebie Sakura, taka cholerne szczęściara.
Reszta zajęta była dochodzeniem do siebie. Kiba demonstracyjne przetarł oczy, Akashi upozorował zakrztuszenie, Itachi nie mógł uciemiężyć śmiechu, zaś Tanaki, sprawczyni tego kazusu, kryła uśmiech za filiżanką herbaty.
 - Zadowolona? – napadł na nią Sasuke.
Ja byłam raczej zawstydzona… do szczętu! Podciągnęłam kolana pod brodę, obwiązałam je ramionami, spiekłam raka, a potem, zapożyczając taktykę bliźniaczki, schowałam szkarłatne policzki i wydukałam:
 - Ty głupku. Nie rób tak.
 - Jak?
 - Nie całuj mnie… z zaskoczenia.
 - Cholera, Sakura! – zdenerwowałam go. – Gdy zapytałem cię o zgodę, miałaś do mnie pretensje, że nie było to romantyczne i zaburzyło wyjątkowość chwili. Teraz jesteś niezadowolona, że zrobiłem to z zaskoczenia? Kobiety!
 - A-ale… - skuliłam się. – Wszyscy patrzą.
Do moich uszu dotarł szelest. Wyjrzałam zza kryjówki i spostrzegłam jak Tsubaki spoziera mnie wielkimi, urzeczonymi oczami.
 - A niech mnie! Jaka ty jesteś przeurocza, księżniczko! – zachwycała się.
 - Razem są uroczy – zreflektował ją Itachi, zerkając na nas obojgu. Korciło mnie, by sprawdzić jak trzyma się Sasuke, a gdy wreszcie się na to odważyłam, okazało się, że nie tylko moje policzki zachowują się zdradziecko.
 - Jesteś czasami strasznie nieznośny. – Objęłam jego ramię. – Ale kocham cię.

Przed północą czułam się fenomenalnie. Udało mi się potajemnie wskoczyć w tenisówki, a gdy wyszliśmy już na zewnątrz Ino nie psioczyła, bo przecież nie wypadało. Sasuke narzucił mi na ramiona skórzaną kurtkę, Naruto i Kiba preparowali fajerwerki w moim ogrodzie, inni rozproszyli się po jego obszarze, a szczęście ewidentnie nam sprzyjało. Zerknąwszy w górę, ujrzałam przejrzyste, przetykane konstelacjami niebo. Brakowało tylko dźwięku wystrzałów i kolorowych fajerwerków, eksplodujących na jego całunie.
Myślałam, że obejrzymy pokaz jak ucywilizowani ludzie, jednak Sasuke od początków rodzinnego życia zaręczał, że włoży do rodzicielstwa całe swoje serce i urozmaici nam jego przebieg. To właśnie te przyrzeczenia dudniły mi w głowie, gdy znienacka porwał mnie i Satoshiego w ramiona.
Przecięliśmy powietrze, potem stworzyliśmy świst. Upewniwszy się o końcu susa, ostrożnie uchyliłam powiekę.
Świat stał się piękniejszy, oszałamiająco inny.  
- Musisz się popisywać, co? – Naruto dotychczas siedział w kucki, a dźwignął się tylko po tym, by wzgardzić Sasuke.
 - Satoshi zasługuje na najlepszy widok – odwarknął.
Satoshi!
Trochę kręciło mi się w głowie, więc odruchowo przycisnęłam dziecko do piersi. Było przestraszone wyczynami ojca i dopiero dochodziło do siebie. Sasuke jakoś odgadnął, że brak mi orientacji i chwycił mnie za rękę.
 - Spokojnie. Możesz użyć chakry, jeżeli nie czujesz się pewnie.
 - Nie trzeba – stwierdziłam po chwili.
Im dłużej obcowałam z nową perspektywą patrzenia, tym bardziej przyzwyczajałam się do kąta nachylenia dachu. Był mansardowy, a Sasuke szczęśliwie wylądował na jego górnej części.
 - Dobra, kończymy to. – Kiba odsłonił efekt końcowy ich pracy, którym były wetknięte w grunt i chronione warstwą tektury patyki. Pięły się w nierównych odstępach, podle kusząc do dosmaczenia płomyczkiem ognia. Itachi podszedł bliżej i omówił skuteczność kompozycji. W lewej dłoni trzymał talerz z niedojedzonym kawałkiem tortu. Inni zostali spłoszeni przez ryzyko eksplozji, uciekając w dalekie obręby ogrodu.
Zaczęłam kołysać Satoshiego.
 - Minął rok, a ty miałeś dwóch ojców – szepnęłam do niego. – Właśnie tym grozi dziedziczenie krwi Haruno. O Uchihach nawet nie wspomnę.
 - Wystarczy mieć coś z tobą wspólnego, a już tracisz rozum i życiową stabilizacje – dokuczył mi Akashi. Nie miałam pojęcia skąd się tu wziął, póki nie odwróciłam się za siebie. Kociak kroczył sprężyście po dachówkach, nie myśląc nawet o zamartwianiu się kątem nachylenia powierzchni.
 - Poczekaj tylko, aż znajdę pieczęć Wodnika. – Zgromiłam go spojrzeniem. – Gdy będziesz już człowiekiem, stracisz swoją kocią zwinność i tę denerwującą możliwość naruszania czyjeś prywatności.
Akashi zrobił taką miną, jakby żywił nadzieję, że mi się to uda.
 - Liczę na ciebie, Senpai.
I prawidłowo! Pomijając rozwinięcie nowej rodzinki, moją następną intencją było wyzwolenie Akashiego. Po przebyciu ekscesów Michigatty, robiłam wszystko co w mojej mocy, by uczłowieczyć jego życie. Tylko Itachi traktował go jak prawdziwego kocura, choć z dnia na dzień żal i smutek Akashiego były dla mnie bardziej odczuwalne. Niejednokrotnie dał mi do zrozumienia, że wolałby odrzucić zwierzęce ciało i przeczesać swoje… ludzkie włosy, nie futerko.
 - Pomożesz mi, prawda? – Słowa skierowałam do Sasuke.
 - Nie wiem czy sobie zasłużył.
 - Ależ oczywiście, że tak!
 - Niech będzie – bąknął, niby to obojętnie, lecz w kącikach jego ust czaił się uśmieszek. Chwilkę podziwiałam jego bezdenne oczy, szukałam w nich iskierek, które kiedyś graniczyły przecież z cudem – próbowałam złapać widoczne różnice, co w ogóle nie sprawiło mi trudności. Sasuke był szczęśliwy, kątem oka zerkał na syna, przyglądając się mojej dłoni, która delikatnie głaskała go po główce.
Rozochocona, wysunęłam Satoshiego w kierunku ojca. W ciszy musnął fragment jego policzka.
Były to rezultaty miesięcy praktyk. Sasuke nie od razu nauczył się właściwie traktować swojego syna. Oswobodzenie go z delikatnością dziecka i wpajanie mu zasad ostrożności, kosztowało mnie sporo wysiłku, doprowadzając jednocześnie do usatysfakcjonowania. Opieka nad małym była jedyną czynnością, w której przeważałam nad poziomem Uchihy i kwestia ta podlegała moim nadzorom.
Sasuke pobierał nauki u Sakury. Niebywała i interesująca odskocznia od tradycji.
Teraz szło mu gładko. Nawet duma odsuwała się na dalszy plan, gdy w grę wchodził Satoshi.
 - Nie śpij – bąknął do niego, ciut skrępowany.
Natomiast Akashiemu brakowało hamulców.
 - Ale byłbyś frajerem, gdybyś przespał swój własny prezent urodzinowy – wołał, a maluch przychylnie reagował na jego głosik. Akashi pomieszkiwał u mnie od pierwszego dnia w Liściu i utarło się, że to on zawsze towarzyszy Satoshiemu w zabawach.
Malec ożywił się, wskazał palcem na krzątających się na dole wujków i zaadresował pytający jęk do swojego tatusia.
 - Odpowiedz mu – syknęłam cicho.
Sasuke ostentacyjnie złączył opuszki palców u obu dłoni i, formując z nich coś na kształt kopuły, upozorował eksplozję.
 - Bum - jęknął, a Satoshi wesolutko się roześmiał. Jako dojrzała matka musiałam mu zawtórować.
Wkrótce przygotowania dobiegły końca. Kiba i Naruto błądzili przy fajerwerkach z zapałkami, pośpiesznie zajmując je ogniem. Oddalali się bezpiecznie, gdy wszystko było w należytym porządku.
Naszpikowania ekscytacją, wstrzymałam oddech i wzmocniłam uścisk na ręce ukochanego.
Przedstawienie się rozpoczęło. Fajerwerki zaczęły tryskać na tle nieba jak rozbryzgiwana woda z fontanny. Zamroczona straszliwym hałasem, przytkałam lekko uszy Satoshiego, zaś Sasuke, widząc, że syn zaciska usta i ledwie wstrzymuje płacz, podsunął mu kciuk, który on natychmiast objął rączką.
Uspokoił się, widząc uśmiech ojca. Później zerknął ku górze, żeby sprawdzić reakcję mamy. Najwyraźniej mój chichot był zaraźliwy. 
 - Satoshi! – Naruto spojrzał w kierunku dachu. – Żyj długo i szczęśliwie! I nie bądź zbyt pobłażliwy dla tatusia, okej?
 - Młotek – westchnął Sasuke.
Ino wzniosła toast i upiła łyk alkoholu.
 - Nie sprawiaj mamie zbyt wielu problemów. Tatę już zaakceptowałeś, więc pozwól mu dobrze się tobą zająć – zaświergotała, częstując sake Itachiego. Przypałętał się do niej od razu po zarejestrowaniu butelki z mlecznobiałą otoczką. Po popiciu, wykrzyknął:
 - Sto lat, bratanku! Sto lat!
 - Wszystkiego najlepszego, brzdącu. Ci młodzi rodzice trochę ubarwili twój pierwszy rok życia – wychrypiała pani Kagekee.
 - Nie znam cię, ale życzę, żebyś brudził jak najmniej pampersów. – Tsubaki zaniosła się śmiechem, przytrzymując ramiona siostry.
Tanaki zachowała powagę, a głosik, którym przemówiła był ledwie dosłyszalny. Musiałam wyostrzyć jeden ze zmysłów, żeby cokolwiek usłyszeć.
 - Zmień swojego ojca. Uczyń go bardziej otwartym.
Reszta podkradła życzenia poprzednikom, a kiedy nadeszła kolej Akashiego, kociak urządził sobie wspinaczkę po moich nogach. Gdy jęknęłam parokrotnie przez dokuczliwe dźgania jego pazurów, Akashi rozparł się na brzuszku malucha, który notabene się do niego przytulił. 
 - Najlepszego – powiedział kociak. Migoczący blask fajerwerk rozświetlał jego pyszczek. – I naprawdę mógłbyś popracować nad tatą. Do końca nie wiadomo, kto tu będzie kogo wychowywał. Cha, ch…
Sasuke wyswobodził kocie cielsko z objęć Satoshiego i niedbale odrzucił nim w tył.
 - Hej! – dobiegło nas.
Lekceważąc wrzask, nachyliłam się nad dzieckiem i ucałowałam jego czoło. Gigantyczne i przestrzenne – miało to swoje zalety, pomyślałam, jednocześnie się dowartościowując.
 - Uśmiechaj się, chętniej ucz się chodzić, mów do nas coraz więcej i… możesz brudzić tyle pieluch, ile zechcesz. Jesteś moim synem, zawsze będę cię kochać. Sto lat, skarbie.
Wyznanie tego wszystkiego z akompaniującymi mi hukami, błyskami na niebie i tą… specyficzną atmosferą… rany, to było fenomenalne przeżycie.
No i Sasuke! Przesłonił występ fajerwerków, nachylił się nad dzieckiem i zetknął ze mną czołami. Potem cicho wyszeptał:
 - Kocham go, Sakura.
Miałam chrapkę na całusy, dlatego cmoknęłam policzek Uchihy. W kącikach oczu poczułam łzy i nie śmiałam ich hamować. Czasami wybuch płaczu spowodowany szczęściem był lepszym pokazem, niżli śmiech. A zatem zaniosłam się tym płaczem.
Sasuke otarł moje łzy.
 - Nie bądź zazdrosna. Ciebie też kocham.
 - Głupek – chlipnęłam.
 - Głupia – zrewanżował się, ujmując moją twarz w dłonie.
Rok temu rozdzierał mnie straszliwy ból. Ren niezbyt entuzjastycznie powitał na świecie „swojego syna”, a ja, z okropnymi przeczuciami, sądziłam, że najzwyczajniej w świecie nie jest w stanie pokochać dziecka kobiety, do której nie żywi głębszych uczuć, prócz tych bratersko-siostrzanych.
Pół roku temu cierpiałam po kryjomu, użalając się nad sobą, opłakując Rena i jego zdystansowanie. Wszystkie winy zrzucałam na siebie. Na alkohol. Moje uzależnienie.  
Od kiedy Shirizoku sprezentowało nam wszystkie sekrety, nie przestawałam myśleć o Madarze. Jak potoczyłyby się zdarzenia gdyby odpuścił? Gdyby nakazał Sasuke odszukać innego Medyka? Co wtedy? Prawdopodobnie żyłabym w szczęśliwym związku z Renem, a odkąd nasunęła mi się ta myśl, zastanawiałam się, którą z możliwości wybrałabym, gdyby dano mi taki przywilej. Harmonijną miłość Rena, czy obecność jego gorszego alter ego, smutek, tęsknotę, samotność… wszystko wynagradzane Sasuke i Satoshim?
Chyba było warte przejść przez te smutki, żeby na końcu odnowić dawną miłość i… okryć coś niesamowitego. Ojcostwo mojego ukochanego.
 - Nigdy mnie nie opuszczaj – wykrztusiłam z siebie pod wpływem impulsu.
Nie pozwolę ci odejść. Nie pozwolę, żeby ktoś manipulował moim życiem. Nie pozwolę sobie na kolejną stratę.
 - Nie opuszczę cię – wyszeptał Sasuke.
Ja ciebie też.
Nigdy.

K O N I E C
_________________________

Stało się. Skończyłam tego cholernego, głupiego, drażniącego… *urywa i idzie płakać w kącik*
Dobra. *ociera oczy chusteczką* Blog, jak to blog… ma wiele wad, niedociągnięć, błędów. Gdy teraz przeanalizuję całokształt to jedyne co ten fanfik ma wspólnego z kanonem to imiona. (xD) Sad true. Doświadczyłam jednak na własnej skórze jak szybko rozwija się ludzka psychika, jak często zmienia się nasz światopogląd. Teraz ze wstydu kryję się pod biurkiem, czytając przykładowo pierwszy rozdział ANI. Gdy go pisałam? Rany, byłam pewna, że to jest światowej klasy post i lepiej już nie nauczę się pisać.
A jednak.
ANI nie jest opowiadaniem doskonałym, niektórzy z was mi to uświadamiali, a ja w skrytości o tym wiedziałam. Ale lubię koloryzować, ulepszać, nawet przypłacając niweczeniem świata znanego z kanonu i rzeczywistego charakteru bohaterów. Niemniej jednak pisanie tego bloga naprawdę pomogło mi wspiąć się na wyższe szczeble, czytanie waszych komentarzy dowartościowywało mnie, ale krytykujące fragmenty jednocześnie pomagały spojrzeć na historię oczami kogoś innego – czytelnika. A przecież dla pisarza czytelnik jest jak pan. Zamierzam popracować nad ANI, zlikwidować błędy stylistyczne, literówki… Myślę, że z bloga na blog będzie u mnie coraz lepiej i wreszcie napiszę coś, co będzie bliskie ideałowi. Wierzę w siebie.

Podziękowania zawarłam w niespodziance, a zatem przejdę teraz do takiej „przemowy ostatecznej” (brzmi strasznie).
Kochani! Pisanie sprawiało mi wiele frajdy i przyjemności, ale wiadomo, że nie zawsze było kolorowo. Wiele razy waliłam głową w biurko myśląc, że nie napiszę już ani słowa więcej, ale spinałam dupsko. Czytelnicy czekają! Nie możesz ich zawieść! Tak, choć może wam się wydawać, że dziękuję „bo wypada”, wiedzcie, że byliście moimi najdroższymi skarbami w trakcie pisania i mam nadzieję, że będziecie dalej, podczas kontynuacji Get Around This.
Tworzyliście to opowiadanie razem ze mną. Niejednokrotnie brałam sobie do serca wasze porady, pomysły na dalszy scenariusz. Oł jee, ten prezent poniżej jak najbardziej się wam należy.
Pytania? Uwagi? A może chęć na zrecenzowanie?
Wszystko ślijcie na akemi.chan@op.pl
Wiem, że nie zdołam przekonać was, żeby każdy czytający bez wyjątku zostawił po sobie ślad, ale mogę wam jedynie pokazać, że mi na tym zależy. Ot, co. Intryguje mnie wasza ilość xd

No i proszę.
Nie śmiejta się. To wszystko mango-podobne rysowałam ja. Nie jest to profesjonalizm w czystej postaci, ale no… robiłam to z myślą o was, fakt ten powinien przesłonić wam niedociągnięcia XD
ありがとう

*znowu używa chusteczki* Dziękuję wam. Wszystkim, bez wyjątku. Przetrwałam depresje, braki weny, wypompowanie z pomysłów, dzięki wam rzecz jasna.
Inaczej nigdy nie dobrnęłabym do końca.

Pamiętajcie o przyjaźni i miłości! To najprawdziwsze skarby dla ludzi!

Akemii z ANI, lekkomyślna Sakura, gbur Sasuke, przesłodki Satoshi, nieszczęśliwie zakochany Ren, dziwne bliźniaczki Tomoko, piętnastoletni Akashi, uzależniony od sake Itachi, władczy Naruto, królewski Tenshi Tomoko i wampir Ketsuto…

Wszyscy pięknie was żegnają!

Sayonara!